Jamie
- Jak to nie!? - spytałem oburzony tonem Wielkiej Strażniczki.
Wielka Strażniczka. Phi. I że niby ona pomaga?
Nie!
Zaraz po tym jak przeszedłem przez portal znalazłem się w Amartisie. Natychmiast po zamknięciu portalu udałem się do niej. Do Laurencji Hardway. Największej rangą i wiedzą Strażniczki.
Mówiąc że się nią rozczarowałem nie byłoby trafnym określeniem.
Mówiąc że zawaliła na całej linii określałoby się prawdę.
A wszystko dlatego że mi odmówiła.
Chwile po pukaniu w jej drzwi usłyszałem szybkie i żwawe kroki. Po chwili w drzwiach stała szczupła i energiczna starsza pani z rozpuszczonymi szarymi włosami.
- W czym mogę pomóc? - spytała bez żadnych wstępów.
- Witam. Mam na imię Jonathan i...
- Nie obchodzi mnie jak masz na imię tylko mów o co chodzi. - przerwałam mi zdecydowanym tonem. - Gdyby każdy Strażnik miałby mi się przedstawiać zdążyłabym w tym czasie pójść do sklepu i z powrotem.
Zilustrowała mnie spojrzenie po czym odchrząknęła.
- Mów.
- Tak więc przybyłem po antidotum na bycie tranmanem. Moja dziewczyna została przemieniona i...
- I oczekujesz że ja jej pomogę tak? - znowu mi przerwała.
- Tak.
- To słuchaj mnie uważnie. Może i posiadam takie antidotum ale to nie znaczy że ci je dam. Kim ty dla mnie jesteś? Nikim. Więc wynoś się stąd.
Wtedy nie wytrzymałem.
- Więc po co pani jest? Po to żeby rujnować ostatnią nadzieje?
- Uważaj jak się do mnie odzywasz. - Na jej spokojnej twarzy pojawiły się zmarszczki gniewu. - Nie pozostawiasz mi wyboru. Zawiadamiam Radę.
Już miałem coś powiedzieć lecz zaczęła już rysować w powietrzu znak informacyjny.
Zbiegłem szybko po schodach i zacząłem rysować portal lecz, gdy go dokończyłem zaraz zniknął.
Cholera!
Zablokowała portale.
Utknąłem.
Musze szybko coś wymyślić inaczej zło zakorzeni się w sercu Eleny i nigdy nie wróci.
Muszę się zakraść do domu tej tępej Strażniczki.i zdobyć to antidotum.
Chwile później gdy schowałem się w jej śmierdzącym śmietniku dom został okrążony przez całą zgraje Strażników. Próbowałem narysować jakąś runę ale nic mi się nie udało zrobić.
Nagle mnie olśniło
Zablokowali runy i portale ale nie Strażniczą komunikacje.
Nadałem szybko telegram i i go wysłałem żeby ci na zewnątrz się nie skapnęli.
Chwilę później słyszałem brzdęk metalu. Następnie dało się słyszeć dźwięk upadającego ciała.
Alice.
Pewnie była gdzieś w pobliżu bo nie spodziewałem się jej tak szybko. Chwile póxniej pokrywa śmietnika uniosła się i zobaczyłem jej twarz.
Nic się nie zmieniła.
Nadal była tą samą szczupła i wysportowaną brunetką którą zapamiętałem.
Pomogła mi szybko wyjść i otworzyła drzwi do domu tej starej Strażniczki.
- Tędy. - powiedziała kierując mnie do piwnicy i po chwili zamykając do niej drzwi.
- A Strażnicy? - spytałem zdenerwowany.
- Ci na zewnątrz? Unieszkodliwieni.. Chodź. - pociągnęła mnie za rękę. - Ona gdzieś ma to antidotum. - Jest gdzieś...
W tym momencie przed nami wyrósł jak z podziemi olbrzymi czarny potwór. Wyglądał jakby by był zrobiony z lawy.
- Biegiem! - krzyknęła Alice.
Nie pobiegła daleko. Zostaliśmy osaczeni.
- Cholera! - przekląłem.
- Tlenu! - wychrypiała Alice gdy wokół jej szyi zacieśniała się olbrzymia,obleśna macka.
Za to moje ręce zostały unieruchomione a moje ciało naciągało się coraz bardziej niczym na kole tortur.
- To po nas. - pomyślałem zanim ogarnęła mnie ciemność.
- Jak to nie!? - spytałem oburzony tonem Wielkiej Strażniczki.
Wielka Strażniczka. Phi. I że niby ona pomaga?
Nie!
Zaraz po tym jak przeszedłem przez portal znalazłem się w Amartisie. Natychmiast po zamknięciu portalu udałem się do niej. Do Laurencji Hardway. Największej rangą i wiedzą Strażniczki.
Mówiąc że się nią rozczarowałem nie byłoby trafnym określeniem.
Mówiąc że zawaliła na całej linii określałoby się prawdę.
A wszystko dlatego że mi odmówiła.
Chwile po pukaniu w jej drzwi usłyszałem szybkie i żwawe kroki. Po chwili w drzwiach stała szczupła i energiczna starsza pani z rozpuszczonymi szarymi włosami.
- W czym mogę pomóc? - spytała bez żadnych wstępów.
- Witam. Mam na imię Jonathan i...
- Nie obchodzi mnie jak masz na imię tylko mów o co chodzi. - przerwałam mi zdecydowanym tonem. - Gdyby każdy Strażnik miałby mi się przedstawiać zdążyłabym w tym czasie pójść do sklepu i z powrotem.
Zilustrowała mnie spojrzenie po czym odchrząknęła.
- Mów.
- Tak więc przybyłem po antidotum na bycie tranmanem. Moja dziewczyna została przemieniona i...
- I oczekujesz że ja jej pomogę tak? - znowu mi przerwała.
- Tak.
- To słuchaj mnie uważnie. Może i posiadam takie antidotum ale to nie znaczy że ci je dam. Kim ty dla mnie jesteś? Nikim. Więc wynoś się stąd.
Wtedy nie wytrzymałem.
- Więc po co pani jest? Po to żeby rujnować ostatnią nadzieje?
- Uważaj jak się do mnie odzywasz. - Na jej spokojnej twarzy pojawiły się zmarszczki gniewu. - Nie pozostawiasz mi wyboru. Zawiadamiam Radę.
Już miałem coś powiedzieć lecz zaczęła już rysować w powietrzu znak informacyjny.
Zbiegłem szybko po schodach i zacząłem rysować portal lecz, gdy go dokończyłem zaraz zniknął.
Cholera!
Zablokowała portale.
Utknąłem.
Musze szybko coś wymyślić inaczej zło zakorzeni się w sercu Eleny i nigdy nie wróci.
Muszę się zakraść do domu tej tępej Strażniczki.i zdobyć to antidotum.
Chwile później gdy schowałem się w jej śmierdzącym śmietniku dom został okrążony przez całą zgraje Strażników. Próbowałem narysować jakąś runę ale nic mi się nie udało zrobić.
Nagle mnie olśniło
Zablokowali runy i portale ale nie Strażniczą komunikacje.
Nadałem szybko telegram i i go wysłałem żeby ci na zewnątrz się nie skapnęli.
Chwilę później słyszałem brzdęk metalu. Następnie dało się słyszeć dźwięk upadającego ciała.
Alice.
Pewnie była gdzieś w pobliżu bo nie spodziewałem się jej tak szybko. Chwile póxniej pokrywa śmietnika uniosła się i zobaczyłem jej twarz.
Nic się nie zmieniła.
Nadal była tą samą szczupła i wysportowaną brunetką którą zapamiętałem.
Pomogła mi szybko wyjść i otworzyła drzwi do domu tej starej Strażniczki.
- Tędy. - powiedziała kierując mnie do piwnicy i po chwili zamykając do niej drzwi.
- A Strażnicy? - spytałem zdenerwowany.
- Ci na zewnątrz? Unieszkodliwieni.. Chodź. - pociągnęła mnie za rękę. - Ona gdzieś ma to antidotum. - Jest gdzieś...
W tym momencie przed nami wyrósł jak z podziemi olbrzymi czarny potwór. Wyglądał jakby by był zrobiony z lawy.
- Biegiem! - krzyknęła Alice.
Nie pobiegła daleko. Zostaliśmy osaczeni.
- Cholera! - przekląłem.
- Tlenu! - wychrypiała Alice gdy wokół jej szyi zacieśniała się olbrzymia,obleśna macka.
Za to moje ręce zostały unieruchomione a moje ciało naciągało się coraz bardziej niczym na kole tortur.
- To po nas. - pomyślałem zanim ogarnęła mnie ciemność.

Komentarze
Prześlij komentarz