Przejdź do głównej zawartości

Rozdział 25

Jedno cięcie. Drugie cięcie.
Spoglądam na sterte włosów leżących na podłodze. Na stare życie.
Gdy kończe robotę zaczynam wspominać to jak Paul przekazał mi nowinke dnia.
Jadłam wtedy śniadanie gdy do kuchni wparował Paul.
- Muszę ci coś powiedzieć. - westchnął. - Jesteś odporna na runy, czary i całe to popaptaństwo Strażników.
Wpatrywałam się w niego i właśnie wtedy podjęłam decyzje. Decyzje że dorosne. Że nie będę tą lalką co kiedyś. Że nie będę paranoiczką która...
- Kat?
Z zamyślenia wyrwał mnie Jamie który stał przede mną w stroju bojowym.
Popatrzyłam na niego po czym wzruszyłam ramionami.
- Ogłoszono stan wojenny. - potrząsnął mnie za ramiona i wymierzył mi siarczystego policzka.
To mnie otrząsneło z amoku.
Błyskawicznie podbiegłam do szafy i założyłam strój bitewny.
Gdy już byłam gotowa wyszliśmy.
- Ściełaś włosy. - mruknął Jamie który mnie wyprzedził w biegu.
- Ta... Dokąd tak pędzimy?
- Na Wielkie Pola.
- Wielkie Pola? - spytałam zdziwiona. - To jest jakiś hektar za miastem. Nie możemy się teleportować?
- Ojciec Paula zablokował wszystkie portale i teleportacje. Pewnie dlatego żebyśmy byli słabi w bitwie.
- Typowe... - mruknęłam.
- A runy?
- Co runy? - spytał zdezorientowany Jamie.
- Czy dają moc teleportacji albo siły?
Jamie przystanął.
- Każdorazowy run na pewien sposób zabiera nam siły. Istnieli kiedyś Nocni Łowcy i oni...
- Czekaj... - przerwałam mu. - Jesteście potomkami Nocnych Łowców?
- Piąta woda po kisielu ale uświęca nam podobny cel. - wyjął ostrze z pochwy i zaczął nim rysować run teleportacji. - chwyć mnie za rękę.
Po chwili uniósł nas wir.
Gdy wylądowaliśmy znaleźliśmy się... To znaczy znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu.
- Twój przyjaciel wylądował na Wielkich Polach. Chyba cię odciągnęło bo nie masz mocy. - usłyszałam szyderczy głos. Jego głos.
Głos Joe.
Głos ojca Paula.
Gdy poczułam na sobie jego palce wzdrygnęłam się.
- Jesteś bezbronna. A jaka cenna. Ta sztuczka była przebiegła a jaka prosta.
Bo wiesz tylko ty Strażniczka bez mocy możesz mnie zabić. Umierając. Dobrowolnie umierając.
Po tych słowach znalazłam się na Wielkich Polach.
- Gdzie ty do cholery byłaś? - nerwowe ciało Jamiego obejmowało mnie a głos się trząsł.
- Joe... - szepnęłam. - Ja... Dobrowolna ofiara z życia. - zaczęłam się jąkać.
- A to bydlak. - Jamie zacisnął swój uścisk jednak szybko go zwolnił.
Popatrzył mi prosto w oczy przelewając w tą niemą rozmowe wszystkie swoje uczucia.
Było coś w jego wzroku... Coś...
Co popchnęło mnie do tego żeby go pocałować.
Jamie o dziwo odwzajemnił pocałunek.
- Ehm... Przeszkadzam? - nad naszymi głowami rozległ się głos Paula. - Nie chce przeszkadzać gołąbeczki ale prosto na nas zmierza armia Zablokowanych z moimi starymi na czele.
Gdy zwróciłam uwagę na Joe jego oczy były utkwione prosto we mnie.
W momencie gdy oderwałam od niego dał sygnał do ataku
Dwie linie stojące naprzeciw siebie zmieszały się w ułamku sekundy w jedno wielkie kotłowisko.
Momentalnie zostałam powalona na ziemie.
Jednak mój oprawca został szybko powalony na ziemie. Podniosłam się czym prędzej i zaczęłam wirować.
Ścinałam przeciwnika jednego po drugim.
I szło by mi znacznie lepiej gdyby nie pewna ręka która się zacisnęła na moim gardle.
Joe.
- Mam tu kogoś kto jest dla was bezcenny. - jego tubalny głos jakimś cudem uniósł się ponad odgłosy bitwy.
Rozcioł mi rękę mówiąc:
Jest ona zwykłym tchórzem. Jej krew otworzy przepaść która pozabija wszystkich Strażników no chyba że przebije się mieczem Amatrisu zabijając mnie i zamykając przepaść. Ale jest za wielkim tchurzem. - przy ostatnim zdaniu wyciągnął miecz.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 18

Dzięki znakowi Jamiego szybko wyszłam ze szpitala. Siedząc w ramionach Johna zaczęłam wspominać. Zaraz po moim ,,Dlaczego?" chwycił mnie w ramiona. Przytulaliśmy się długo. Bardzo długo. Potem położył mnie na łóżku i położył się obok. Następnego dnia mnie wypisali. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Johna. - A może byśmy tak poszli do Cocoa Dancing na tańce? Tam się poznaliśmy. - dał mi buziaka w czoło. Wtuliłam się w niego mocniej. - Z przyjemnością. Do Cocoa Dancing dojechaliśmy szybko. John się ciągle wpatrywał we mnie . Zresztą ja w niego też. - Ślicznie wyglądasz. - powiedział z iskierką w oku. Spojrzałam na siebie. Miałam na sobie białą koronkową bluzkę z perełkami i czarną spódnice. Włosy pofalowane, spięte tak żeby wyglądały na krótkie i przepaskę we włosach. Dotknęłam szyi z rozczuleniem. Był na niej naszyjnik z różnych kamieni. To dokładnie tak wyglądałam gdy poznałam Johna. Pocałowałam go w odpowiedzi. - Ty też wyglądasz niczego sobie. - dodałam patrząc na...

KOREKTA

Tak, wreszcie to robię. Do dzieła!!!

Epilog

Wszyscy na pozycje. - odparliśmy z Pearl jednocześnie. Staliśmy właśnie na wzgórzu na skraju lasu i wpatrywaliśmy się w kamienną górę. Fortece mojej matki. - Do boju. - powiedziała moja siostra cichym, acz donośnym głosem. Pierwsza faza ruszyła. Ich zadaniem było, przedarcie się do zamku. Następnej, pokonanie kogo trzeba, a ostatniej mojej, zdobycie fortecy. Faza pierwsza przebiegła prawidłowo. Natomiast przy drugiej zaczęły się schody. Poszło nam za łatwo. O wiele za łatwo. A to dlatego że... Nasza matka nie żyje...