Przejdź do głównej zawartości

Rozdział 30

Paul
- Czego chcesz?
- To co słyszałeś. - westchnął niecierpliwie Jamie.
- Nie wiem co kombinujesz, ale nie zgadzam się. - powiedziałem zdecydowanym tonem.
- Znowu chcesz mi odebrać nadzieję?! - zaczął krzyczeć Jamie.
Poczułem się tak jakby mnie ktoś spoliczkował.
- Wiem że prosisz mnie już od miesiąca. - zaczynam mówić powolnym głosem. - Ale nie chcę żebyś cierpiał.
Jamie prychnął.
- Przecież wiesz że po dwóch latach od śmierci nie działa Vitale.
- Nadal mam wątpliwości. - westchnąłem. - To jest... takie nienaturalne.
- A ożywianie innych Strażników jest naturalne? - mój brat zaczął się drzeć.
- Dobra.
Mój brat osłupiał na dźwięk tych słów.
Też się nie spodziewałem że się zgodzę.
Jamie
Mój brat jest niesamowity. Po tym jak się zgodził zgromadził całą swoją energię tak że z niego promieniała i po dłuższej chwili moim oczom ukazała się Susan.
Oddychała spokojnie i miarowo.
Spała.
Paul przycupnął na podłokietniku fotela i zaczął powoli oddychać.
Podszedłem do niego i ukucnąłem przed nim.
- Dzięki stary, mam u ciebie dług do końca życia. 
- Nigdy się nie wypłacisz. - uniósł lekko kącik ust.
- Możliwe. Dzięki stary. - poklepałem go po plecach i podszedłem do Susan.
Dotknąłem lekko trzęsącą się dłonią jej policzka.
Obudziła się pod wpływem dotyku.
- Jonathan?
To było tydzień temu. Oczywiście nie obyło się bez masy pytań. Po co? Dlaczego? Jak?
Normalka.
Teraz siedzimy z Susan przed kominkiem z grzańcem w rękach i opowiadamy sobie historie z minionego dnia.
Tak jak kiedyś.
Do teraz nie mogę uwierzyć że moje życie jest takie jakie było zanim zostałem Strażnikiem.
Potrząsnąłem głową żeby odgonić myśli o Strażnikach.
- Co jest Jonathan? - spytała moja dziewczyna aksamitnym tonem.
W tym momencie do pokoju wparował Paul.
- Zabieram cię Susan na wycieczkę. Idź weź Offa czy coś takiego. Jedziemy pod namiot.
Popatrzyłem na niego unosząc brew.
- O tej godzinie? - spytała Susan. - Jest dziesiąta wieczorem.
Paul wlepił w nią wzrok i powiedział:
Idź się spakować.
Używał wpływu. Niedobrze. Cholera.
Gdy tylko Susan wyszła doskoczyłem do mojego brata.
- O co chodzi? - spytałem zdenerwowany.
- StayRock. Coś ci to mówi?
- Więzienie w Amatrisie. Największe... Nie! - ostatnie słowo wykrzyczałem gdy zorientowałem się o co chodzi.
- Dzisiaj próbowała uciec ale jej się nie udało. Ale włączyłem protokół ochronny. I teraz jest to pytanie: Wracasz do Strażnictwa? 
- Lepiej żebyś tego nie powiedział. - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
- Lepiej żebyś to przemyślał bo pewnie nie chcesz jej znowu stracić. - wskazał głową na Susan która właśnie wróciła z torbą sportową w ręce. - Masz czas do piątej rano.
To powiedziawszy wyszedł.
Paul
Biwaki. Nie lubię ich. Niestety to był najszybszy sposób żeby zabrać Susan daleko od miasta po tym co się stało w Amatrisie. Na szczęście Layla zgodziła się z nami jechać wraz z Johnem. Obecnie ładują się do samochodu gadając przy tym o najskuteczniejszych środkach przeciw komarom. 
No to mam ich z głowy na najbliższą godzinę.
Gdy wyjeżdżamy z miasta zaczynam wspominać najgorszy moment dnia czyli jak doszło tego że jadę z kuzynką, jej chłopakiem oraz dziewczyną mojego brata na ten nieszczęsny biwak.
Właśnie miałem wychodzić z mojego biura w Amatrisie kiedy wpadła do niego Linden moja zastępczyni.
- Czerwony Alarm. Elisabeth Elex uciekła ale ją złapano. Pewnie chodzi o ciebie. Albo Jonathana. Albo was obu.
- Cholera! - walnąłem pięściom w biurko. - Podwoić straże. Wzmocnijcie bariery. Ta wariatka nie może się wydostać. Idę holować rodzinę. Wykonać.
Paul. Halo? - z zamyślenia wyrwał mnie głos Layli. - Może się zamienimy? Odpływasz myślami.
Zjechałem na pobocze po czym spojrzałem do tyłu. 
Wszyscy oprócz niej zasnęli.
No to dojechaliśmy. - powiedziała moja kuzynka zaciągając hamulec ręczny.
Wysiadłem szybko z samochodu po czym zadzwoniłem do Linden.
- Jak wygląda sprawa? - zapytałem na wstępie.
- Jesteś aniołem. Czemu pytasz?
- Nie chce dać się namierzyć. Linden co to za hałasy?
Po drugiej stronie słuchawki rozległ się dźwięk syreny alarmowej.
- Twoja matka się uwolniła.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Rozdział 18

Dzięki znakowi Jamiego szybko wyszłam ze szpitala. Siedząc w ramionach Johna zaczęłam wspominać. Zaraz po moim ,,Dlaczego?" chwycił mnie w ramiona. Przytulaliśmy się długo. Bardzo długo. Potem położył mnie na łóżku i położył się obok. Następnego dnia mnie wypisali. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Johna. - A może byśmy tak poszli do Cocoa Dancing na tańce? Tam się poznaliśmy. - dał mi buziaka w czoło. Wtuliłam się w niego mocniej. - Z przyjemnością. Do Cocoa Dancing dojechaliśmy szybko. John się ciągle wpatrywał we mnie . Zresztą ja w niego też. - Ślicznie wyglądasz. - powiedział z iskierką w oku. Spojrzałam na siebie. Miałam na sobie białą koronkową bluzkę z perełkami i czarną spódnice. Włosy pofalowane, spięte tak żeby wyglądały na krótkie i przepaskę we włosach. Dotknęłam szyi z rozczuleniem. Był na niej naszyjnik z różnych kamieni. To dokładnie tak wyglądałam gdy poznałam Johna. Pocałowałam go w odpowiedzi. - Ty też wyglądasz niczego sobie. - dodałam patrząc na...

KOREKTA

Tak, wreszcie to robię. Do dzieła!!!

Epilog

Wszyscy na pozycje. - odparliśmy z Pearl jednocześnie. Staliśmy właśnie na wzgórzu na skraju lasu i wpatrywaliśmy się w kamienną górę. Fortece mojej matki. - Do boju. - powiedziała moja siostra cichym, acz donośnym głosem. Pierwsza faza ruszyła. Ich zadaniem było, przedarcie się do zamku. Następnej, pokonanie kogo trzeba, a ostatniej mojej, zdobycie fortecy. Faza pierwsza przebiegła prawidłowo. Natomiast przy drugiej zaczęły się schody. Poszło nam za łatwo. O wiele za łatwo. A to dlatego że... Nasza matka nie żyje...